środa, 30 marca 2016

Zwyczajny poranek

*
Głos budzika wyrywa mnie ze snu dokładnie o wpół do siódmej. Szukam wyłącznika i wtedy uświadamiam sobie, że alarm wznosi piszczący pies w przedpokoju. Leniwie przekręcam się na drugi bok udając, że nie słyszę i próbuję zasnąć bo jeszcze jest wcześnie. Niestety szanse na dokończenie snu są marne, bo mój budzik nie jest wyposażony w wyłącznik, za to w funkcje volume max jak najbardziej. Po kilku minutach dobijania się do drzwi i skomlenia Tosia wygrywa. Powoli i niechętnie zwlekam się z łóżka i chwiejnym krokiem jeszcze zaspana zmierzam do drzwi. Po otwarciu natychmiast uderza mnie dziesięć kilo futra o mało przy tym nie przewracając. Gdy Tosia kończy swoje przywitanie wylewne tak, jakby nie widziała mnie co najmniej miesiąc ruszam do kuchni, a zaraz za mną radośnie tupta pies. Już wie, co za chwilę będzie. Staje przed lodówką i zadaje zbędne pytanie.
- Chcesz jeść?
Na co w odpowiedzi Tosia szczeka, a nawet skacze i obraca się wokół własnej osi. Odpowiedź jest  jasna, więc wyciągam puszkę z mokrą karmą i wyrzucam resztę jej zawartości do miski, która została pozbawiona hamulców, bo mały ktoś zapewnia sobie regularną rozrywkę poprzez ogryzanie jej. Śniadanie więc jem słuchając szurania miski o podłogę.